Praca

Znowu jestem w Parlamencie Europejskim, ale wcześniej wiele się działo. Szczęśliwy los sprawił, że bywałem w odpowiednim czasie, w właściwym miejscu i dlatego mogłem być świadkiem, a nawet uczestnikiem przełomowych wydarzeń tworzących najnowszą historię Polski. Byłem przy narodzinach „Solidarności” w roku 1980 w Gdańsku, uczestniczyłem w pierwszych krokach polskiej reformy ustrojowej na progu lat 90-tych, wreszcie byłem członkiem pierwszego naszego desantu na Brukselę, gdy Polska debiutowała na arenie europejskiej. Wtedy właśnie, w roku 2004 wrzucono mnie na głęboką wodę, mianując szefem komisji budżetowej europarlamentu. Wymusiło to przyspieszony kurs uczenia się niezwykłe skomplikowanych finansów UE, by nie być szefem malowanym i obronić się pośród starych graczy z Zachodu, nierzadko z 10-15-letnim stażem. Udało się to połączyć – dzięki ogromnemu zaangażowaniu i zdolnościom Angeliki Chomickiej – z organizacją masowych imprez w Brukseli z okazji wejścia Polski do Unii Europejskiej, a w roku 2005 z okazji 25-lecia „Solidarności”. Śmiem twierdzić, że takiej promocji Polska wcześniej nie miała! I długo nie będzie miała!

Wysiłek włożony w opanowanie trudnej sztuki budżetowej przygotował mnie do roli unijnego komisarza ds. budżetu. Kryło się w tym kolejne wyzwanie, bowiem batalia o fundusze europejskie na lata 20014-20 rozegrała się w czasie głębokiego kryzysu, a ten idzie w parze z egoizmem. Złożyłem publicznie obietnicę, że Polska otrzyma 300 mld złotych i dotrzymałem słowa, z nawiązką, wbrew niekorzystnym okolicznościom. Budżet jest mniejszy, a Polska ma więcej – kiedyś będzie można ujawnić kulisy tego budżetowego cudu, który był popisem sprawności w europejskich rozgrywkach polskiej ekipy a w szczególności mojego gabinetu.

Z takim oto zapasem doświadczeń wracam do Parlamentu Europejskiego. Jest to miejsce spotkania rozmaitych kultur i tradycji 28 krajów. Przybyło w nim otwartych przeciwników Unii, których jakoś nie parzą europejskie diety. Wśród nich są, niestety, Polacy, chociaż imperialna polityka Kremla powinna otrzeźwiać i uświadamiać wartość europejskiej solidarności.

Teraz już z doskoku ale wciąż pomagam w batalii o budżety roczne. Biorą się za to nowi ludzie, bo weterani mają dosyć negocjacyjnych stresów, a niektórzy – choćby moi przyjaciele Garriga z Hiszpanii i Boege z Niemiec – zapłacili za to zdrowiem. Mój ciężar zainteresowań przenosi się na gospodarkę realną: przemysł i energetykę. Jest to o tyle na czasie, że w tej dziedzinie rozchodzą się klimatyczne i środowiskowe ambicje Unii z realiami naszej energetyki, wciąż opartej na węglu. W innych dziedzinach Polska może osiągać swoje cele pod unijnym sztandarami.

Po kilku latach spędzonych w Komisji Europejskiej znajduję europarlament mocno rozgadany. Oprócz tego, co ważne, czyli stanowienia prawa, dużo przysłowiowej pary idzie w gwizdek, np. rozliczne rezolucje, szybko zapominane oraz przemówienia, mało słuchane. Tworzy to złudzenie aktywności w oczach tych dziennikarzy, którzy nie potrafią odróżnić ilości, od jakości. Obiecałem sobie, ze nie wezmę udziału w tym statystycznym wyścigu, licząc na zrozumienie tych, którzy odróżniają sprawy ważne od parlamentarnej gadatliwości.